Sycylia w 5 dni to trudny wybór między wypoczynkiem a zwiedzaniem i naprawdę ciężko to pogodzić. My próbowaliśmy, w rezultacie średnio wypoczęliśmy, a zwiedziliśmy tylko troszkę. Ale i tak było pięknie i zdecydowanie warto! :) Po prostu na takie miejsca powinno się przeznaczyć więcej czasu, ale jak się ma go mniej to nie oznacza, żeby zostawać w domu ;)
Postanowiliśmy zobaczyć północną i wschodnią część wyspy:
- Erice, bo jest bardzo blisko lotniska w Trapani, gdzie lądowaliśmy
- Cefalu, bo jest urocze, ma piękne plaże, bogata historię i właśnie tam zaplanowaliśmy nasz krótki wypoczynek i dolce far niente ;)
- Taorminę, bo nazywana jest perłą Sycylii i ponoć jest na wyspie najsłynniejszym miejscem.
- Etnę, bo ciężko nam było sobie odmówić – być na Sycylii i nie zobaczyć Etny – choć i tak w końcu jej nie zobaczyliśmy ;)
- Syrakuzy i wyspę Ortygia, bo oczarowały mnie zdjęcia tego miejsca.
- Bronte biznesowo, bo poszukiwaliśmy dostawcy najlepszych na świecie pistacji, które uprawiane są właśnie tutaj.
Odpuściliśmy Palermo – bałam się, że krótka wizyta to za mało, żeby zrozumieć i poczuć to miasto. Odpuściliśmy Katanię i całe południe wyspy. Nie bez żalu, ale będzie powód, żeby może kiedyś tu wrócić.
Nasze relacje, wrażenia i zdjęcia z odwiedzonych przez nas miejsc – Erice, Cefalu, Taorminy i Syrakuz, można poczytać i pooglądać w dalszych postach (kliknij w obrazek):
Erice | Cefalu | Taormina | Syrakuzy – Ortigia |
Sycylia w 5 dni – nasza trasa
Nasza trasa mniej więcej wyglądała tak jak na mapie poniżej. To nie są duże odległości, za wyjątkiem ostatniej, powrotnej trasy, ale o tym za chwilę :)
Pierwszego dnia przejechaliśmy trochę ponad 200 km – niespełna 40 km z lotniska w Trapani do Erice, a następnie 180 km do Cefalu, gdzie czekał nas pierwszy nocleg.
Kolejna trasa – z Cefalu do Taorminy – to również ok. 200 km, więc łącznie z postojami i podziwianiem “czubka włoskiego buta”, czyli Kalabrii, pokonaliśmy ją mniej więcej w 3 godziny.
Droga z Taorminy do Syrakuz, która w teorii miała być najkrótsza, bo to ledwie 120 km, okazała się bardzo długa i daleka ;) Ze względu na pogodę postanowiliśmy odpuścić sobie Etnę :( Lał deszcz, było mgliście i bardzo zimno. Zresztą przez cały wyjazd nie udało nam się jej dojrzeć, cała tonęła w chmurach, dopiero w ostatni dzień, jadąc już do domu, pokazała się nam na krótka chwilę. Zamiast więc wdrapywać się w strumieniach deszczu na Etnę, postanowiliśmy zahaczyć o Bronte, w poszukiwaniu najlepszych na świecie pistacji. A jednak – w drodze do Bronte skusiły nas znaki “Etna Nord” i pojechaliśmy zobaczyć północne podejście na wulkan. Droga była długa, jechaliśmy powoli, tym bardziej, że im wyżej byliśmy tym warunki pogodowe się pogarszały. W rezultacie podjechaliśmy tak daleko jak można dojechać samochodem, do Rifugio Citelli, gdzie w gęstej mgle i ulewnym deszczu nie zobaczyliśmy nic poza parkingiem i czarną wypaloną przez wulkan glebą w pobliżu, po czym wróciliśmy z powrotem na trasę do Bronte. Do Syrakuz, na wyspę Ortigia, dotarliśmy późnym popołudniem i od tego czasu, z małymi przerwami, deszcz nam towarzyszył już do końca pobytu.
Ostatnia trasa, z Syrakuz na lotnisko, do Trapani to najdłuższy odcinek jaki mieliśmy do pokonania. Do Trapani można dojechać na co najmniej 3 sposoby, my oczywiście wybraliśmy drogę najkrótszą i najszybszą, czyli teoretycznie 372 km i 4,5 godziny – przez miejscowość Enna w centralnej części wyspy, następnie na północ, na Palermo i z Palermo prosto na zachód, do Trapani. Na szczęście nasz samolot odlatywał po południu, a my wyjechaliśmy ze sporym zapasem czasu, bo choć wiedzieliśmy, że 4,5 godziny to teoria, to nie spodziewaliśmy się remontu i sporego objazdu na autostradzie. A objazd prowadził przez góry i miasteczka, więc średnia prędkość tego odcinka wyniosła max. 40 km/h i straciliśmy przez to lekko 2 godziny. Zresztą w ogóle cudem zdążyliśmy na samolot, bo mieliśmy pewne problemy ze znalezieniem stacji benzynowej w okolicy lotniska ;) Ale wszystko dobrze się skończyło, a samolot i tak odleciał z godzinnym opóźnieniem.
Za to pojeździliśmy sobie uroczym czarnym Fiatem 500 <3
Sycylia a w 5 dni – rady praktyczne
Wypożyczenie samochodu na Sycylii nie jest tak tanie jak w Europie kontynentalnej. Ale generalnie wyspy zawsze są droższe, a cena też nie była zabójcza, razem z pełnym ubezpieczeniem za Fiata 500 zapłaciliśmy niespełna 700 zł. Sama podróż autem jest bardzo przyjemna, a jeździliśmy zarówno autostradami jak i drogami lokalnymi i nie spotkaliśmy ani piratów drogowych ani nie mieliśmy do czynienia z własnym kodeksem drogowym sycylijskich kierowców ;)
Tankowanie. We wschodniej części wyspy nie stanowiło żadnego problemu. Stacje nie były rzadkością, były z obsługą, ze sklepem, czasem z Autogrillem (czyli częścią barowo-restauracyjną, z fantastyczną kawą, całkiem dobrymi kanapkami i mnóstwem promocji na dobre wina!).
Natomiast zachodnia część – czyli okolice lotniska w Trapani aż do Cefalu – to pustynia jeśli chodzi o stacje. Przy autostradzie nie było żadnej :) Jedynie w okolicach Palermo widać było stacje na drogach lokalnych wzdłuż autostrady, jednak aby do nich trafić należało zjechać z autostrady, najlepiej wiedząc wcześniej gdzie ;)
Kompletnym zaskoczeniem były okolice Trapani, gdzie musieliśmy zatankować auto przed zwrotem do wypożyczalni. Miasta wymarłe, oznakowanie zerowe – ani jednego drogowskazu czy reklamy bankomatu czy stacji. GPS pokazuje nam stacje widma, po których nie ma nawet śladu :) Kilka stacji, które udało nam się namierzyć było nieczynnych. Pozostałe, wyłącznie samoobsługowe, nie obsługiwały innych kart poza włoskimi. Do tego komunikowały się ze światem jedynie po włosku, którego akurat jeszcze nie znamy ;) Pora była wczesnopopołudniowa, więc na ulicach pusto – wiadomo, sjesta. Ruszyliśmy więc na nowe poszukiwania, tym razem bankomatu, choć to nie była opcja idealna, ponieważ nie byliśmy pewni ile paliwa i w jakiej kwocie powinniśmy wlać, żeby bak był pełny. Ale nie było wyjścia, za to był stresik. Ostatecznie sukces zaliczony, auto szczęśliwie zatankowane i szybko zwrócone, a nasz samolot i tak czekał dobrą godzinę na zgodę na start :)
Autostrady. W zachodniej części są niepłatne, we wschodniej – pobór biletu przy wjeździe i płatność przy zjeździe z autostrady, ale to to były groszowe sprawy, szczególnie porównując je z ceną za kilometr na polskich autostradach ;)
Trinacria. Alternatywna nazwa Sycylii, używana od czasów antycznych. Obecnie symbol wyspy. Skąd pochodzi? Jest kilka teorii :) Na wyspę Thrinacia, którą identyfikuje się z Sycylią, dotarł w swej wędrówce Odyseusz. Jednocześnie pradawnym, antycznym godłem Sycylii jest Triskelion. Być może też przedrostek tri-, czyli trzy, odnosi się do trzech półwyspów Sycylii, która geometrycznie wpisana jest w trójkąt. Bez względu na pochodzenie, to wszechobecny i bardzo wdzięczny symbol Sycylii :)
Pogoda we wrześniu. Podróżowaliśmy po Sycylii z końcem września i wiedzieliśmy, że może być różnie. I było :) Zachodnia część była bardzo ciepła, zaliczyliśmy kąpiel w ciepłym morzu w Cefalu – i było naprawdę ciepłe, bo do chłodnego bym nie weszła ;) Jednak im bardziej przemieszczaliśmy się na wschód tym było chłodniej i bardziej deszczowo. Etna w mgle i ulewnym deszczu, Syrakuzy bardzo w kratkę – momentami słońce i było bardzo przyjemnie (ok. 22-25oC), a momentami lało tak, że ulice dosłownie płynęły. Chyba ze względu na rzadkie opady, w mieście nie ma żadnego systemu odpływów, więc brodziliśmy w wodzie powyżej kostek :) Na szczęście deszcz był ciepły i nie zmarzliśmy.
Jedzenie. Pyszna kuchnia śródziemnomorska, z kilkoma bardzo charakterystycznymi dla tego regionu Włoch potrawami i składnikami, jak caponata (sycylijski specjał – danie z duszonych warzyw, najczęściej bakłażana i pomidorów), arancini (smażone kulki ryżowe w panierce, z przeróżnymi dodatkami), parmigiana (zapiekanka z bakłażana z parmezanem), spaghetti alla Norma (z bakłażanem), lody w brioszce (w bułce), cannoli siciliani (deser: rurka z masą z ricotty), specyficzna pizza i wino z sycylijskiego szczepu Nero d’Avola. Wszechobecne są karczochy, bakłażan, pomidory i papryka, a także owoce morza. Duuużo słodyczy, czekolada o dziwnych, nietypowych smakach (np. z solą), pistacje, ser ricotta.
Są miejsca, które odwiedziłam raz i nie czuję potrzeby do nich wracać. Sycylia do nich nie należy :) To zdecydowanie jest to miejsce, do którego chciałabym kiedyś wrócić.