Polecieliśmy na Majorkę, a wylądowaliśmy w Cavallino
Ahoj przygodo! Po raz kolejny wyruszamy na Majorkę, a lądujemy… we Włoszech. Z góry przepraszam za przydługi wstęp, ale nie mogłam się powstrzymać, bo historia tych wakacji jest i śmieszna i straszna ;) Na szczęście z happy endem.
Wakacje z końcem sierpnia stały się dla nas miłą koniecznością. Dziewczynki nie mają przedszkola, a siedzenie z nimi 2-3 tygodnie w domu jest trudne i męczące – dla nich i dla nas. Poza tym, z przyczyn zawodowych, rzadko możemy sobie pozwolić na dwutygodniowy wyjazd, dlatego, jeśli tylko możemy i finanse na to pozwalają, dzielimy wakacje na dwie krótsze części. Staramy się wyjeżdżać raz na początku i drugi raz z końcem wakacji. W tym roku byliśmy w lipcu na campingu nad Gardą, a w sierpniu postanowiliśmy zafundować sobie lenistwo i tygodniowe wakacje All Inclusive na Majorce.
Nie przepadamy za takim typem wypoczynku, dotychczas tylko raz byliśmy na wakacjach AI, ale tym razem chcieliśmy się dopieścić ;) Nie musieć gotować, biegać na zakupy, wydawać w restauracjach mnóstwo kasy na posiłki, których dzieci i tak nie zjedzą. Chcieliśmy mieć dla nich czas, przekąski i lody na zawołanie i przez pewien krótki czas słodko nic-nie-robić. Zwłaszcza, że ten rok jest dla nas prywatnie szczególnie trudny, stresujący i bardzo pracowity. Do tego Antek po raz pierwszy się zbuntował (nastolatek ;)) i odmówił wyjazdu. Wybrał Capital of Rock z koncertem Rammstein we Wrocławiu. Trochę nam było smutno i przykro, ale decyzja zapadła – lecimy w czwórkę.
Dziewczynki bardzo przeżywały wyjazd i odliczały dni do wakacji. Pakowały walizki, mierzyły stroje kąpielowe, wybierały przytulanki i kocyki do samolotu. My też się cieszyliśmy, że wypoczniemy. Ja planowałam zwiedzanie – Valldemossa, Deia, zatoka Sa Calobra, półwysep Formentor, plaża Es Trenc, Palme de Mallorka, przejażdżka Ferrovial de Soller, smocze jasnikinie Coves des Hams i Coves del Drac. Na wszystko pewnie i tak nie starczy czasu, ale chociaż część planu chciałam zrealizować.
Samolot odlatywał z Katowic o 3.50 z piątku na sobotę. Wieczorem jeszcze położyliśmy dzieci spać, żeby się zdrzemnęły choć 3 godziny przed podróżą. Dopakowaliśmy walizki i czekaliśmy na północ. Chcieliśmy wyruszyć z Krakowa ok. 0.30, żeby spokojnie dotrzeć na parking przy lotnisku i z parkingu na odprawę. Tuż przed północą sprawdziłam jeszcze raz dokumenty, wszystkie są. Ze wzruszeniem popatrzyłam na dzidziusiowe zdjęcia dziewczynek sprzed lat w ich dowodach. I nagle… czas się zatrzymał. Dowód Emilki stracił ważność 25.07.2015. Tak, 2015!!!
Od ponad roku podróżujemy z nieważnym dokumentem. Co prawda złożyliśmy niedawno wnioski o nowe paszporty dla dzieci, ale jeszcze nie były gotowe do odbioru. Zaczęliśmy szybko szukać informacji w sieci podróż samolotem z nieważnym dokumentem. Niektórym się udało. Szybko zadecydowaliśmy – ryzykujemy i jedziemy na lotnisko, choć większych nadziei nie mieliśmy. Zgodnie z przewidywaniami, nie wpuszczono nas do samolotu. Dziewczynki w ryk. Ja w ryk. Matka roku – nie dość, że nie dopilnowała dokumentów, to jeszcze zamiast pocieszać dzieci w kryzysowej sytuacji, sama była przez nie pocieszana.
Jak z tego wybrnąć? Nie możemy tego zrobić dziewczynkom, nie możemy “zabrać” im wyczekanych wakacji. Więc podejmujemy kolejną tej nocy szybką decyzję – jedziemy w ciemno do Włoch. Miejscówki poszukamy po drodze, ale celujemy w Cavallino – bo leży stosunkowo blisko i to nasz wakacyjny pewniak. Jeszcze tylko chwila krótkiego wahania – wstąpić do domu po pościel i ręczniki, żeby oszczędzić trochę pieniędzy, czy ruszyć prosto na południe, żeby oszczędzić trochę czasu? Będziemy się martwić na miejscu – ruszamy od razu na południe :)
W ten oto sposób zaczynam wierzyć, że jesteśmy skazani na Włochy ;) I że Majorka nie jest nam pisana. To to już drugie nieudane podejście do tej hiszpańskiej wyspy, ostatnio w 2012 mieliśmy już zapięte na ostatni guzik wakacje na Majorce, ale plany się pokrzyżowały i pojechaliśmy do Toskanii. I znów tak samo – miała być mañana, a wyszło dolce far niente ;)
Podróż do Cavallino- Treporti
O samej podróży do Włoch sporo już pisałam tutaj: Jezioro Garda i Camping Lido w Lazise i tutaj: Wakacje z dziećmi w Cavallino nad Adriatykiem. Więc teraz dodam tylko kilka uwag odnośnie ciekawostek na trasie, tankowania i naszych sprawdzonych postojów w drodze.
Trasa Kraków – Cavallino
Trasę zawsze wybieramy tę samą – z Krakowa przez Czechy (A4 i A1/D1/D35) na Ołomuniec i Brno, następnie w kierunku Mikulova i granicy z Austrią. Zaraz za Brnem kończy się droga ekspresowa i zaczyna jednopasmówka z licznymi ograniczeniami prędkości, których warto przestrzegać ;) Taka droga ciągnie się ok. 60 km i ok. 30 km przed Wiedniem zaczyna się znów autostrada, którą dojeżdżamy już niemal do samego Cavallino.
W Austrii koszt mandatów jest jeszcze wyższy niż w Czechach, więc nadal jedziemy bardzo powoli – i zawsze te 60 km dłuży nam się w nieskończoność. Oglądamy więc sobie widoki – dobrze już nam znane, ale nadal pasiemy nimi oczy :)
W Mikulovie, z trasy, podziwiać można okazały barokowy zamek oraz zespół czterech kaplic na wzgórzu zwanym Świętym Pagórkiem, po czesku Svatý kopeček ;) I kolorowe, kiczowate kasyna z plakatami na fasadach. A na plakatach – luksusowe jachty i Omar Sharif ;) W Austrii przejeżdżamy przez Poysdorf – znany z wina oraz Parku Rzeźb dłuta austriackiego artysty Martina Messingera. Park znajduje się tuż przy drodze, a przed nim zachęcające do odwiedzin posągi – Conchity Wurst oraz dwóch nagich postaci kobiety i mężczyzny. Nigdy nie stanęliśmy tutaj, żeby zwiedzić Park lub chociaż zrobić zdjęcie rzeźbom, ale myślę, że jeszcze będzie okazja, bo artysta jest intrygujący: http://www.travelwriticus.com/poysdorf-sculpture-park/. Ach, i od jakiegoś czasu uwagę przyciąga tu też wielki napis na murze Cracovia Wiedeń. Nasi tu byli :/
Dojeżdżamy do Wiednia i tu zaczyna się najnudniejszy dla nas odcinek trasy. Autostrada, remont, autostrada, remont. A jak nie ma remontu, to autostrada, autostrada i tak bez końca ;) Widokowa część zaczyna się jakoś za Grazem, wjeżdżamy w strefę tuneli, wyjeżdżamy coraz wyżej i wyżej, mijamy Klagenfurt, Villach i docieramy do granicy włoskiej. Pierwsze miasteczko jakie mijamy we Włoszech to przygraniczne Tarvisio, położone 754 m n.p.m. Stąd już tylko 200 km do celu – i to subiektywnie najprzyjemniejszy odcinek podróży. Czujemy, że wakacje są blisko, choć czasem zdarza nam się trafić na korek już w okolicy Udine – kilka kilometrów przed zjazdem na autostradę A4 Torino – Triest. Szczególnie w soboty, kiedy to we Włoszech następuje zmiana turnusów. Po wjechaniu na A4 jest tłoczno, ale ruch odbywa się zwykle płynnie, aż do zjazdów do nadmorskich miejscowości – Caorle, Porto Santa Margherita, Eraclea Mare, Lido di Jesolo i Cavallino. W tych miejscach, zwykle w soboty rano w okresie wakacyjnym, zaczyna się tak zwana maskara. Ale z naszych obserwacji wynika, że najtrudniej jest wjechać do Cavallino rano, jeśli wjeżdżamy po południu, zwykle korki są mniejsze lub nie ma ich wcale. Tym razem wjechaliśmy do Cavallino bardzo sprawnie (późne popołudnie, między godz. 18-19), ale w drodze powrotnej, w którą ruszyliśmy ok. 8 rano, obserwowaliśmy gigantyczny korek ciągnący się od zjazdu z autostrady w stronę Lido di Jesolo / Cavallino, czyli jakieś 20 km. Cieszyliśmy się, że jedziemy w przeciwnym kierunku. .
Co do dojazdu do Cavallino – odkryliśmy ostatnio nowy zjazd, pozwalający na najszybsze dotarcie do celu. Nasz GPS z mapami z 2013 roku jeszcze go nie widzi. Zawsze proponuje nam najpopularniejszy i najgęściej obstawiony autami zjazd w miejscowości Noventa di Piave – na San Dona di Piave, Lido di Jesolo i Cavallino. Tuz przy Designer Outlet – charakterystycznym, dużym centrum handlowym, widocznym z autostrady po lewej stronie. Minęliśmy go, obawiając się korków. Wiedzieliśmy, że ryzykujemy nieco dłuższą drogę (ok. 30 km), ale liczyliśmy na to, że zyskamy na czasie. Ale po niespełna 10 km dalszej jazdy, pojawił się nowy, nieznany naszemu GPSowi, zjazd na miejscowość Meolo. Nie wiem kiedy został zbudowany, ale sądząc z nowiuteńkich bramek na autostradzie – całkiem niedawno. Okazało się, że ta trasa jest tylko 7 km dłuższa, ale nieporównywalnie szybsza!
Remonty i utrudnienia
Ostatnio na naszej trasie jest tak wiele remontów, że bardzo ciężko pokonać ją sprawnie, bez korków i utrudnień. A ponieważ niektóre z nich maja potrwać jeszcze co najmniej przez rok, warto o nich wspomnieć.
Czechy są rozkopane od Ołomuńca do Brna. Oznakowanie słabe – szczególnie jadąc nad ranem, po całej nieprzespanej nocy – człowiek czasem nie wie gdzie wjechać. O ile jeszcze bladym świtem ruch na tej trasie był mały i mimo ograniczeń prędkości jakoś się jechało, tak powrót – późnym wieczorem, był bardzo trudny. Momentami tworzyły się wielokilometrowe korki, szczególnie na odcinku zaraz za Brnem, w kierunku Ołomuńca.
Przed Wiedniem trwają prace nad budową autostrady. Przejazd jest płynny, ale praktycznie za każdym przebiega inną trasą, którą dostosowują do trwającej w okolicy rozbudowy. Natomiast zaraz po wjeździe do Wiednia zaczynają się kolejne remonty i zwężenia – zamiast 4 pasów ruchu zostaje jeden i w czasie ostatnich kilku podróży tą trasą, zawsze w tym miejscu musieliśmy odstać swoje. Czasem krócej, czasem dłużej – zależnie od pory dnia, ale ani razu nie udało nam się uniknąć korka.
Dalej przez Wiedeń jedzie się bardzo różnie – tym razem jechaliśmy w kierunku Włoch ok. 10 rano, a z powrotem ok. 19 i poza powyżej opisanym zwężeniem nie mieliśmy większych kłopotów. Ale na tej samej trasie miesiąc wcześniej staliśmy praktycznie na całej obwodnicy Wiednia i straciliśmy tu blisko 2 h. Z tym, że jechaliśmy w piątek, więc natrafiliśmy na wzmożony ruch miejscowych kierowców, a z powrotem w niedzielę wieczorem, kiedy Wiedeńczycy wracali z weekendu do domów.
Za Wiedniem ciągną się remonty autostrady aż do Grazu. Część z nich zakończy się tej jesieni, część, według znaków, potrwa do jesieni 2017. Nie natrafiliśmy na tu korki, ale są liczne zwężenia i ograniczenia prędkości do 90 km/ h.
Reszta trasy przebiega już bez zakłóceń, nie licząc ewentualnych korków już przy samych zjazdach do włoskich nadmorskich miejscowości, o czym pisałam wyżej.
Postoje i tankowanie na trasie do Cavallino-Treporti
Należymy do osób, którym trudno wysiedzieć w aucie wiele godzin, do tego każdy nasz postój jest stanowczo zbyt długi. Stąd nasza podróż do Włoch trwa zwykle znacznie dłużej niż planowaliśmy ;)
Pierwszy raz zatrzymujemy się na stacji Shell zaraz po przekroczeniu granicy z Czechami. Tu też zawsze kupujemy winietkę i czekoladę Studentską ;) Czasem udaje nam się przejechać Czechy bez innych postojów, ewentualnie, jeśli dzieci potrzebują do toalety, stajemy jeszcze na stacji Čerpací stanice OMV w okolicach Ołomuńca.
Kolejny raz zatrzymujemy się po winietkę w Austrii, zawsze na stacji BP, zaraz za granicą czesko-austriacką. Nie jest tu specjalnie miło ani przyjemnie, więc szybko prujemy dalej. Następny, dłuższy postój właściwie zawsze robimy w McDonald’s przed Wiedniem. Dlaczego właśnie tam? Po pierwsze jesteśmy tu po ok. 5 godzinach jazdy, więc pora na rozprostowanie kości i jakiś posiłek. Po drugie nasze młodsze dzieci właściwie nic innego nie chcą jeść w trasie poza nuggetsami. Po trzecie – dzieci po tylu godzinach w wymuszonej pozycji muszą się trochę wybiegać, a jest tu zjeżdżalnia, na której szaleją jak króliki energizera. Zwykle ten postój trwa aż godzinę i choćbyśmy nie wiem jak się starali, ciężko go skrócić. Zawsze przytrafia się coś co nas tu zatrzyma na dłużej, choć nie jest to ani malownicze ani urocze miejsce ;)
Dalej staramy się jechać jak najdłużej, bo jak już wspominałam ten odcinek trasy (Wiedeń – Graz) dłuży nam się najbardziej. Jeśli nie ma konieczności zatrzymywania się do toalety docieramy aż do Griffen, ok. 35 km przed Klagenfurtem. Tu robimy aż dwa postoje :)
Pierwszy króciutki na stacji BP – trzeba nieco zjechać z trasy, żeby do niej dotrzeć, ale warto. Cena paliwa jest tu sporo niższa niż na autostradzie – za litr ON płaciliśmy tu ostatnio 1,049 €, podczas, gdy ceny na stacjach wzdłuż autostrady wahają się między 1,3 a 1,5 €. Poza tym, akurat dotąd spokojne jesteśmy w stanie dojechać na jednym baku z Polski (z Krakowa). Odległość stąd do Cavallino to ok. 320 km, co jest istotne w drodze powrotnej, ponieważ we Włoszech, gdzie paliwo jest drogie, droższe niż w Austrii, tankujemy tylko tyle, żeby dojechać do Griffen. Tu wlewamy pełny bak i na nim swobodnie dojeżdżamy już do Krakowa.
Około 5 km dalej zatrzymujemy się ponownie, znów w McDonald’s, i dokładnie z tych samych powodów, dla których stajemy przed Wiedniem. To nieco ponad 300 km od poprzedniego postoju i choć teoretycznie ten odcinek powinno się przejechać w 3,5 godziny, nam zwykle zajmuje to nawet 5 godzin – ze względu na korki w Wiedniu i remonty na trasie. I tu, chcąc nie chcąc, też spędzamy dobre 45 minut, zanim dzieci napełnią brzuchy i wyskaczą się na zjeżdżalni. Z tym, że jest tu znacznie przyjemniej niż na poprzednim postoju, trochę dalej od autostrady, a w tle już rysują się Alpy.
Można też zrobić postój w innym malowniczym miejscu w okolicy, nad jeziorem Wörthersee za Klagenfurtem (jadąc do Włoch). Znajduje się tu duży kompleks ze stacją benzynową Eni, restauracją Marché Wörthersee i hotelem Ibis. Ale właśnie jego wielkość, potworny tłok i ścisk są przytłaczające. Wszędzie są kolejki, nawet do toalety, a ceny są wysokie. Początkowo jeżdżąc tą trasą zatrzymywaliśmy się właśnie tutaj, ale odkąd odkryliśmy Griffen unikamy tego miejsca.
Z McDonald’s w Griffen dzieli nas już tylko niespełna 100 km do granicy austriacko-włoskiej, gdzie rozpoczyna się Autostrada Alpe-Adria, a po kolejnych 45 km dojeżdżamy do pierwszego Autogrilla (Campiolo Ovest) po tej stronie drogi. Choć nie przejechaliśmy daleko od poprzedniego postoju, jest to nasza absolutnie obowiązkowa przerwa w podróży, na cudowne espresso z naszej ulubionej kawy Kimbo. Mała nagroda za trudy dotychczasowej jazdy :) Zresztą dzieci też lubią Autogrilla – szaleją pomiędzy trudnym wyborem czy kupić sobie maskotkę czy butlę słodyczy, a Antek zawsze zjada tę samą kanapkę Apollo – na ciepło, z kurczakiem i pomidorami.
Stąd pozostaje nam już tylko 170 km do Cavallino i zwykle jesteśmy tu tak późno, że nie zatrzymujemy się już nigdzie po drodze. Ale jeśli natrafiamy po drodze na uciążliwe korki, to zwykle fundujemy sobie jeszcze jedno espresso tuż przed celem podróży ;) Oczywiście na Autogrillu (Fratta Nord), jakieś 60-70 km od Cavallino.
W drodze powrotnej do domu wszystko właściwie wygląda podobnie, z drobnymi różnicami. Obowiązkowo zaliczamy ostatni włoski Autogrill (Fella Est), 18 km przed granicą z Austrią, gdzie robimy ostatnie włoskie zakupy. Ja zawsze zaopatruję się we włoskie wino, które na Autogrillu są w stałej 50% promocji – 9,99 € za trójpak. Zestawy są różne – selekcje włoskich czerwonych lub białych win, albo 3 takie same wina – Chianti, Nero d’Avola, Montepulciano d’Abruzzo. Michał zwykle kupuje jeszcze parę sztuk parmezanu (bo wiadomo, że te 6, które już mamy w bagażniku może być za mało ;)), a dzieci słodycze na drogę.
Obiad zjadamy w McDonald’s w Griffen, tu też tankujemy auto już na całą resztę podróży. To tylko 300 km od startu w Cavallino, ale łącznie z postojem na Autrogrillu we Włoszech docieramy tutaj po ok. 4 godzinach jazdy, czyli idealny czas na obiad i rozprostowanie kości.
Jeśli nasz wyjazd trwa krócej niż 10 dni, nie mamy potrzeby stawać w drodze powrotnej przy granicach, po winietki.
Kolację zwyczajowo już zjadamy w naszym ulubionym czeskim zajeździe Motorest Podkova w miejscowości Vranovice-Kelčice – 280 km od domu. Vyprážaný syr smakuje tu obłędnie, ceny są umiarkowane do niskich (za kolację dla 4 osób z napojami zapłaciliśmy 430 koron, 500 koron z napiwkiem, czyli ok. 100 zł), a przed obiadem dostaje się dzban smalcu ze świeżutkim, pysznym pieczywem. Obsługa jest średnio miła, ale są wyjątki. Zresztą – niewiele sobie z tego robimy, cieszymy się pysznym jedzeniem i ruszamy do domu :)
Koszty podróży do Włoch – z Krakowa do Cavallino
Koszt samej podróży z Krakowa do Włoch wyniósł nas w sierpniu 2016 ok. 800 zł:
- paliwo – ok. 670 zł
ok. 2300 km, tj. 2 x 1065 z Krakowa plus krótkie wycieczki na miejscu, spalanie ok. 6 l / 100 - winietka w Czechach (10 dni) – 67 zł
- winietka w Austrii (10 dni) – 56,50 zł
Camping Ca’ Pasquali Village w Cavallino-Treporti
To naprawdę niezwykły fart, że w ogóle znaleźliśmy coś w Cavallino w ostatniej chwili. Z lotniska w Katowicach wyruszyliśmy w sobotę ok. 4 rano i od razu zaczęliśmy szukać możliwości zakwaterowania, ale z marnym skutkiem. Wszystkie wynajmy zaczynają się w sobotę, czyli szukaliśmy miejsca właściwie od zaraz. Nie był pocieszający fakt, że najlepsze miejscówki w okolicy są w pełni zarezerwowane od stycznia, szczególnie jeśli chodzi o wypoczynek w sierpniu.
Pisanie maili do agencji i campingów było bez sensu – bo nie mieliśmy tyle czasu, żeby czekać, w najlepszym przypadku, kilka / kilkanaście godzin na odpowiedź. Kontakt telefoniczny o 4 nad ranem też nie wchodził w grę. Weszliśmy więc kolejny raz na Booking.com i znienacka pojawiła się oferta – której jeszcze chwilę temu nie było! Camping Ca’ Pasquali Villige w Cavallino-Treporti, ok. 6 km od Cavallino i jeden, jedyny, ostatni domek Maxi Caravan. Opinie i recenzje dotyczące campingu – doskonałe. Dość długo się wahaliśmy – bo jak to tak zarezerwować coś bez głębszego researchu? ;) Ale im dłużej szukaliśmy tym mniej widzieliśmy, pojawiły się nerwy i stres, że nic nie znajdziemy i zostaniemy na lodzie. Ok. 7 rano, na pierwszym postoju w Austrii zrobiliśmy więc wypasione zakupy – kupiliśmy winietę i domek w Ca’ Pasquali Village :)
Do końca nie wiedzieliśmy co kupujemy, co zawiera oferta oprócz noclegów, martwił nas brak pościeli i ręczników – bo mogliśmy po prostu nie zdążyć ich kupić po przyjeździe, a wynajem na miejscu jest stosunkowo drogi.
Na camping dotarliśmy ok. 19 i od pierwszej chwili to miejsce nas oczarowało :) Piękne, zadbane, czyste i nowoczesne. Do tego po zameldowaniu okazało się, że nasza oferta to pakiet Gold Holiday – obejmuje komplet ręczników, w tym także plażowych, wymienianych jeden raz w trakcie pobytu, pościel, ściereczki do naczyń, parasol na plaży i dwa leżaki oraz końcowe sprzątanie. Oferta skrojona pod nas! :) Cena – niecałe 1200 €, po przeliczeniu zapłaciliśmy za pobyt 5.206 zł.
Maxi Caravan – Camping Ca’ Pasquali Villige
Nasz domek był optymalnie położony – blisko recepcji, kawiarni, sklepu, basenu i plaży. W ocienionym miejscu – co miało taki plus, że mimo upałów właściwie ani razu nie włączyliśmy klimatyzacji, ale też jeden minus – w domku czuć było nieco wilgoć.
Domek był niewielki – 8,5 m x 3 m, ale mieścił 2 sypialnie, łazienkę i kuchnię z mikro-salonem. W salonie mieliśmy małą sofę i stół, przy którym siadywały jedynie dziewczynki – my zwykle na dwudziestometrowym, drewnianym tarasie przed domem. Wyposażenie domku było zacne – duża lodówka z zamrażalnikiem, kuchnia 4-palnikowa, zmywarka do naczyń, mikrofalówka, cały niezbędny sprzęt kuchenny, włącznie z ekspresem do kawy (przelewowym) i kafeterką. Na tarasie mieliśmy stół z krzesłami, 2 leżaki i suszarkę na pranie. Musieliśmy jedynie dokupić parę drobiazgów – mydło do rąk, papier toaletowy, ręczniki papierowe, worki na śmieci i płyn do naczyń – nie zamierzaliśmy korzystać ze zmywarki, bo nie zamierzaliśmy gotować – w końcu pojechaliśmy na All Inclusive ;)
Camping Ca’ Pasquali Village
Camping Ca’ Pasquali Village to czterogwiazdkowy ośrodek wypoczynkowy w zachodniej części półwyspu, w gminie Cavallino-Treporti. Położony jest w lesie piniowym, na obszarze 9 hektarów i bezpośrednio przy piaszczystej, szerokiej plaży. Oferuje miejsca namiotowe, dla przyczep campingowych i camperów oraz domki MaxiCaravan, różnej wielkości i z różnym wyposażeniem.
Camping jest bardzo ekologiczny i nie jest to jedynie przekaz z folderu reklamowego – ma to faktyczne przełożenie na działania i organizację campingu w poszanowaniu środowiska, zarządzanie zasobami naturalnymi i wykorzystanie innowacyjnych technologii. Aby wykorzystać przestrzeń bez szkody dla środowiska, niektóre domki, w tym nasz, mają na tarasie… drzewo :) Zamiast wycinać drzewa, żeby zyskać dodatkowe zakwaterowanie, tutaj do domki dostosowane są do warunków przyrodniczych, a nie odwrotnie. Panie Prezydencie Krakowa – da się? Da się.
Wszystkie śmieci są segregowane, zarówno kosze w domkach, jak i kontenery są przystosowane do segregacji. Któregoś dnia dla dzieci zorganizowano dzień ekologiczny – dzieciaki z opiekunami chodzili po campingu i zbierali plastikowe butelki i puszki, a następnie odzyskiwali je do zabaw, gier i produkcji wtórnych zabawek. Bardzo mi się to podobało – zamiast nudnej edukacji, nauka przez aktywność i zabawę.
Sanitariaty publiczne są nowoczesne, ładne, świetnie wyposażone i zadbane – wręcz nieskazitelnie czyste. Aż miło było korzystać ;) Choć dużo podróżujemy, to było dla nas niezwykłe, że tu udaje się utrzymać miejsca publiczne w takim ładzie i porządku.
I ostatnia rzecz, która zwróciła naszą uwagę, to doskonałe przystosowanie campingu dla osób niepełnosprawnych.
Więcej szczegółów o udogodnieniach i wyposażeniu campingu można sprawdzić tutaj: http://www.capasquali.it/en/the-village/new-amenities-centre.
Plaża
Camping Ca’ Pasquali Village posiada własną, prywatną plażę, położoną bezpośrednio przy campingu. Plaża jest szeroka, czysta i optymalnie zagospodarowana. Parasole i leżaki nie są gęsto ustawione, więc pozostaje na niej naprawdę mnóstwo miejsca na inną niż leżenie plackiem aktywność. Pozostaje też miejsce na boiska do piłki nożnej, siatkówki plażowej i mały plac zabaw. Dojścia na plaże są dostosowane dla osób na wózkach, oraz dla osób z wózkami dziecięcymi – duży plus za to.
Woda jest czysta, choć tak jak na każdej plaży piaszczystej, unosi czasem trochę glonów. Zejście do wody jest bardzo łagodne – płycizna ciągnie się bardzo daleko wgłąb morza, co jest ważne jeśli wypoczywamy z dziećmi. Nie oznacza to że możemy spuścić bawiące się w morzu dzieci z oczu, ale na pewno daje pewien komfort rodzicom.
Bryza od morza stwarza świetne warunki do puszczania latawców, które unoszą się nad całym kilkunastokilometrowym wybrzeżem w Cavallino-Treporti. Sami zresztą kupiliśmy dwa latawce dla dziewczyn i trochę pobiegaliśmy z nimi po plaży.
Park Wodny
Camping posiada własny park wodny. Nie jest duży, ale za to świetnie zagospodarowany. Brodzik dla dzieci jest ogromny, z dwoma zjeżdżalniami i ogromną beczką bryzgającą co jakiś czas, po napełnieniu, strumieniem wody na uradowane dzieciaki. Jest tu także także długa, zakręcona zjeżdżalnia, basen dla dorosłych z torami i strefa wellness z hydromasażem i wodospadami. Obok znajduje się bar. Leżaki przy basenie są extra płatne – to dość dziwna dla mnie praktyka, ale nie przeszkadzało nam to, bo przy małych dzieciach i tak byśmy nie poleżeli na leżakach ;) Jak większość gości, zostawialiśmy buty i torbę plażową koło basenu i spędzaliśmy czas głównie w brodziku – siedzieliśmy na brzegu, a dziewczyny szalały na zjeżdżalniach.
Baseny są bardzo czyste i zadbane. Otwarte od 10 do 19. Duża zjeżdżalnia jest otwarta od 10 do 12 i od 15 do 18. Mniejsze zjeżdżalnie w brodziku są czynne od 10 do 13 i od 15 do 19. W basenie dla dorosłych można poćwiczyć aqua aerobic z instruktorem. Porządku na basenach strzegą ratownicy – zawsze było ich kilku i rzeczywiście rzetelnie pracowali – byli czujni i pilnowali, aby goście przestrzegali zasad. I wszystko byłoby idealnie gdyby nie stosunkowe śliskie płytkie – moje panny kilka razy wywinęły orła, potem usiłowały nie biegać, ale nieszczególnie dobrze im to wychodziło ;)
Atrakcje dla dzieci
Obok basenu swoją siedzibę miał mini club dla dzieciaków. Bardzo aktywnie działający i z tego co widzieliśmy oferował ciekawe, mądre i rozwijające zabawy – dzień ekologiczny, szkoła gotowania, zajęcia z ceramiki, itp. Niestety wszystkie animacje były po włosku i po niemiecku, więc nasze dziewczynki z nich nie skorzystały – a pewnie znalazłyby coś dla siebie. Z drugiej strony mieliśmy tak zagospodarowany czas, że udział w zajęciach odbywałby się kosztem czegoś innego, równie dla nich interesującego, więc nie odczuliśmy wielkiej straty z tego powodu.
W ośrodku mieści się również spory plac zabaw dla dzieci z klasycznymi drabinkami i huśtawkami oraz – za dodatkową opłatą – dmuchańcami, trampolinami i pociągiem dla dzieci. Wejście na teren z dmuchańcami i trampoliną możliwe było od 17 do 22 i kosztowało 5 €, z możliwością wielokrotnego wejścia danego dnia.
W pobliżu plaży, vis a vis restauracji, znajduje się amfiteatr, gdzie co wieczór, od 21 odbywa się mino disco dla dzieci, a potem przedstawienia teatralne. Nasz obowiązkowy punkt programu każdego wieczoru. Dziewczyny uwielbiały tam chodzić, ale nie chciały brać czynnego udziału w tańcach i zabawach. Ostatniego dnia młodsza córka Mańka przełamała wstyd i trochę podrygiwała, kilka razy przebiegła przez scenę, ale bardziej nie miała okazji się rozkręcić, bo następnego dnia wyjeżdżaliśmy.
W tym miejscu warto wspomnieć o programie animacyjnym na campingu. Zwykle takie rzeczy mnie śmieszą i nie przepadam za zorganizowaną zabawą. Ale muszę przyznać, że poziom i jakość animacji w Ca’ Pasquali Villige były imponujące! Rzesza uśmiechniętych i życzliwych animatorów, zaangażowanych i pracowitych. Ani razu nie widziałam u nich znudzenia czy znużenia, a działali niesamowicie aktywnie i intensywnie. Ciągle coś się działo, a wszystko co robili było świetnie zorganizowane, przemyślane i ciekawe. Po całym dniu na słońcu tańczyli wieczorem na scenie bez chwili przerwy i uśmiech nie schodził im z twarzy. Aż się zastanawiałam czy to w ogóle możliwe, bez żadnych wspomagaczy – choć o to ich nie podejrzewam! :)
Sport
Kolejna atrakcja campingu to siłownia i sala ćwiczeń, na której odbywają się zajęcia dla dzieci i dla dorosłych – nauka tańca, joga, itp. Znajduje się tu również wypożyczalnia rowerów, prócz tego masa rodzin przyjeżdża z własnymi rowerami, gdyż Cavallino-Treporti jest wprost idealne na ten rodzaj aktywności. Ścieżek rowerowych jest tu mnóstwo, a wszystkie trasy są łatwe i bardzo łatwe: https://www.cavallino.info/en/things-to-do/biketours.
Zakupy i jedzenie
Sklep na campingu jest niewielki, ale całkiem dobrze zaopatrzony. We wszystko co potrzebne i niepotrzebne też ;) Ceny w porządku, nie przesadzone – tylko niewiele drożej niż w supermarkecie w mieście. Kupowaliśmy tam zwykle bułki, piwo i prosecco :) Resztę zakupów zrobiliśmy w Supermercato Ali, przy wjeździe do Cavallino od strony Lido di Jesolo. To od lat ulubiony sklep Michała ;)
Jest tu też sklep typu 1001 drobiazgów – dmuchańce do wody, piłki, stroje kąpielowe, biżuteria, jakieś ubrania i jeszcze 996 innych gadżetów ;) A koło sklepu – mini salon gier na monety, okupywany głównie przez starsze dzieci. I stojaki z kulkami za 1 €, na które codziennie naciągały nas dziewczyny ;)
Kawiarnia, tuż przy wjeździe na camping, w pobliżu recepcji, w naszej ocenie była świetna. Super kawa, pyszne kanapki w przeróżnych odmianach – naprawdę spory wybór w cenach od 4 € wzwyż, głównie na ciepło, z pysznymi włoskimi dodatkami. Naleśniki na słodko – jedyna rzecz jaką zjadały tu dziewczynki, prócz nuggetsów i frytek w restauracji ;) Wielka ilość deserów i lodów. Piwa, wina domu, drinki, a wszystko w dość przystępnych cenach. Bardzo lubiliśmy tu przychodzić na kawę, czasem na śniadanie, a czasem na lunch. Obsługa uprzejma i jak na włoskie warunki nawet dość przytomna. Trochę pustych przebiegów mieli, czasem długo nie widzieli nowych gości, ale generalnie nie robili łaski, że pracują, byli uśmiechnięci i uprzejmi, nigdy nie pomylili zamówienia, więc na drobne niedociągnięcia łatwo było przymknąć oko. Tym bardziej na leniwych włoskich wakacjach.
Restauracja znajduje się w pobliżu plaży i amfiteatru, z miejscami z widokiem na morze. Nie jest mała, ale w godzinach wieczornych – mniej więcej od 19 do 21, była mocno zatłoczona. Nie było to jednak problemem, bo rotacja stolików była duża, a czas oczekiwania umilał dzieciom mały plac zabaw tuż obok. Jedzenie całkiem w porządku. Nic wykwintnego, ale chyba nikt tu tego nie oczekiwał. Dobre włoskie jedzenie i naprawdę ogromny wybór. Sałatki, pasty, pizza, owoce morza, mięsa, menu dla dzieci, desery i całkiem długa lista napojów. Pizza bardzo dobra, choć nasze dzieci nie chciały jej tknąć ;) Za każdym, za każdym razem, wybierały nuggetsy z frytkami lub grillowaną parówkę z frytkami i keczupem ;) Jestem pewna, że po tych wakacjach długo nie weźmiemy ich do żadnego fast foodu. Obsługa tak jak w kawiarni – dużo można im wybaczyć w trybie wakacyjnym.
Okolice campingu
Poza campingiem właściwie wiele w okolicy nie ma. To dla nas pewien minus, ale nie mamy prawa narzekać, bo w naszej sytuacji to miejsce i tak przerosło nasze oczekiwania. Vis a vis Ca’ Pasquali Villige leży trzygwiazdkowy Camping Vela Blu, należący do tej samej grupy turystycznej. A pomiędzy nimi krótka uliczka z niewielką infrastrukturą – kilka sklepików, dwie restauracje, bar i salonik gier. W sam raz na jeden spacer.
Niedaleko campingu znajduje się przystanek autobusowy, z którego można dojechać do centrum Cavallino albo do Punta Sabbioni, skąd odjeżdżają statki do Wenecji i pozostałych wysp Laguny Weneckiej. Więcej o wycieczkach z Cavallino pisałam już w poście: Wakacje z dziećmi w Cavallino nad Adriatykiem (Co robić w Cavallino), i jak się okazuje wszystkie te dane, łącznie z cenami są nadal aktualne.
Cena biletu autobusowego, kursującego wzdłuż całego Cavallino-Treportito 2 €. Wycieczka do Wenecji i na inne wyspy Laguny to już wyższy koszt. Cena biletu 1-dniowego, obejmujący wielokrotne podróże autobusami ATVO w Cavallino-Treporti oraz statkami ACTV, to 24 € za osobę dorosłą i dzieci powyżej 6 roku życia. Poniżej 6 lat dzieci podróżują za darmo.
Jednorazowy bilet powrotny do Wenecji, obejmujący podróż autobusem do Punta Sabbioni, podróż statkiem do i z Wenecji oraz powrót autobusem to koszt 19 €. Z kolei podróż samym tylko statkiem z Punta Sabbioni do Wenecji kosztuje 7,50 € w jedną stronę. Jeśli ktoś jednak chciałby zobaczyć coś więcej niż tylko tłoczną i upalną Wenecją, warto kupić bilet całodzienny i popłynąć na inne wyspy, które choć równie komercyjne jak Wenecja, są nieco mnie zatłoczone.
Rezerwacja noclegów w Ca’ Pasquali Villige
Oczywiście jest co najmniej kilka sposobów, aby dokonać rezerwacji. Bezpośrednio na stronie campingu, przez Booking.com, lub przez innego pośrednika. Zwykle o sposobie decyduje cena.
Ja gorąco polecam rezerwację przez Booking.com przy użyciu specjalnego linku polecającego. W ten sposób zarobimy obydwoje – i Ty i ja otrzymamy od Booking.com po 50 zł, wypłacanych na kartę kredytową lub zwykłą debetową. Wypłata realizowana jest po pobycie. To działa, sprawdziłam :)
Szczegółowe informacje na temat Programu Poleceń można znaleźć tutaj: https://secure.booking.com/content/referral-faq.pl.html.
Link polecający, w który wystarczy kliknąć i w ten sposób dokonać swojej rezerwacji, aby otrzymać zwrot 50 zł: https://www.booking.com/s/11_6/1022bc59.
Polecam skalkulowanie ceny bezpośrednio na stronie campingu oraz na Booking.com, z uwzględnieniem rabatu w wysokości 50 zł. Czasem może się zdarzyć, ze cena bezpośrednio na stronie campingu jest niższa. Ale jeśli kalkulacja wskazuje na Booking.com, zapraszam do kliknięcia tutaj .
Nasze wakacje w Ca’Pasquali Villige
To były wspaniałe wakacje. Trochę drogie ;) bo kasy za Majorkę nie odzyskamy, ale warto było. Trafiliśmy we wspaniałe, przyjazne rodzinom i dzieciom, miejsce. Czuliśmy się tam cudownie i rzetelnie wypoczęliśmy. Było tak błogo, że po raz pierwszy od dawna prawie nie zwiedzaliśmy ;) Camping, mimo szczytu sezonu i pełnego obłożenia, wcale nie był zatłoczony – co nas miło zaskoczyło. Jest tu przestrzeń i mnóstwo możliwości, dlatego cały ruch rozkładał się tak, że nie dało się odczuć tłumów. Goście mieli różny rozkład dnia i wiele atrakcji, więc nie było sytuacji, że wszyscy w pewnym momencie kumulowali się w jednym miejscu, na przykład na basenie. Nawet domki, mimo dość gęstej zabudowy, pozwalały na relaks i odrobinę intymności.
Dwa razy pojechaliśmy do naszych ulubionych sklepów w Cavallino – po klapki, pontony i zabawki do piasku dla dziewczyn – mieliśmy lecieć samolotem, więc nie byliśmy na to przygotowani. Raz Michał zrobił sobie indywidualną wycieczkę do supermarketu Ali, żeby zrobić zapasy włoskich przysmaków do domu – zawsze przywozimy z Włoch rozmaite sery, wina, makarony, oliwę.
Poza tym popłynęliśmy na wyspę Burano – niechcący zahaczając także o Wenecję ;) Wsiedliśmy na dobry statek (nr 14), ale płynący w złym kierunku ;) I zamiast na Burano dopłynęliśmy na plac Św. Marka. Mogliśmy zaczekać aż ten sam statek wróci z powrotem do Punta Sabbioni, a następnie popłynie na Burano, ale stracilibyśmy mnóstwo czasu. Zdecydowaliśmy więc, że zrobimy sobie krótki spacer po Wenecji do przystanku F.te Nove “A”, w północnej części wyspy, skąd odpływa statek nr 12 bezpośrednio na Burano.
Burano to mała wyspa Laguny Weneckiej, położona ok. 9 km od Wenecji. Jej powierzchnia wynosi zaledwie 0,21 km2, a mieszka tu niespełna 2.800 mieszkańców, tak zwanych Buranelli. Wyspa słynie z koronkarstwa, rybołówstwa, kolorowych domów i krzywej wieży. Całkiem sporo wyróżników jak na tak maleńką społeczność :)
Intensywny rozwój koronkarstwa nastąpił tutaj w XVI w., kiedy to wyspa zaopatrywała w koronki całe Włochy. Z czasem jednak koronki zaczęto produkować w pozostałych miastach Europy i produkcja na Burano niemal całkowicie wygasła. Aż do 1872 roku, kiedy to hrabina Adriana Marcello założyła na wyspie szkołę koronkarstwa. Mieszkańcy, utrzymujący się głównie z rybołówstwa, ucierpieli wówczas po wyjątkowo srogiej zimie, a gest hrabiny pozwolił im stanąć na nogi. Od tej pory koronki są jednym ze znaków rozpoznawczych wyspy. Obecnie, prócz wszechobecnych straganów z wyrobami koronkarskimi – fartuszkami, czepkami na korki do wina czy wieszakami na… papier toaletowy, istnieje tu muzeum koronki z imponującym zbiorem kilkudziesięciu wzorów.
Najbardziej charakterystycznym akcentem wyspy są kolorowe, jaskrawo pomalowane domy. Według legendy malowali je tak rybacy, aby ułatwić sobie powrót z dalekich i długich połowów. Obecnie, jeśli ktoś chce pomalować swój dom, musi otrzymać od władz lokalnych zgodę oraz akceptację wybranego koloru farby.
Burano posiada swoją własną krzywą wieżę. Jest nią pochodząca z XVII wieku, 54-metrowa dzwonnica kościoła San Martino, czyli św. Marcina. Kościół mieści wiele słynnych dzieł malarstwa włoskiego, m.in. Ukrzyżowanie, którego autorstwo przypisywane jest Tiepolowi oraz Adorację Pasterzy Francesca Fontebasso.
Wyspa jest szczególnie lubiana przez artystów z całej Europy, którzy kupują tutaj nieruchomości. Trzy domy posiada tu między innymi znany francuski wynalazca i projektant Philippe Starck.
Wyspa jest zdecydowanie mniej tłoczna niż Wenecja i niezwykle czysta. Ze względu na swoją (nie)wielkość można ja całą przejść wzdłuż i wszerz w ciągu niespełna pół godziny. My trochę pospacerowaliśmy, usiedliśmy na chwilę w barze na uroczym placyku przy Strada di Corte Comare, obserwując selfie-sesje na tle kolorowych domów, wykonywane przez licznych na wyspie Japończyków. Do domu wróciliśmy bardzo szybko – vaporetto nr 12 dopłynęliśmy do Punta Sabbioni, skąd po chwili odjechał autobus nr 5, dojeżdżający niemal na sam camping.
Druga nasza wycieczka to akwarium Sea Life w Lido di Jesolo, ale tu niestety nie ma o czym pisać. Akwarium jest urocze, bardzo zadbane i pięknie zaprojektowane, ale jest tak małe, że właściwie starcza pół godziny, aby zwiedzić je w całości. Lubimy akwaria, ale to wyjątkowo nie jest warte odwiedzin, szczególnie, że mamy w pamięci wizyty w akwariach w Genui, Lizbonie czy Barcelonie, gdzie można się zapomnieć i zgubić na wiele godzin. Przy okazji podjechaliśmy do centrum Lido di Jesolo, po to tylko, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że to nie nasza bajka i tam bardzo nie chcielibyśmy wypoczywać. Lido di Jesolo bardzo przypomina Rimini czy Bibione – tworzą je hotele i ulice handlowe z przewagą azjatyckich sklepów z ciuchami. Totalna komercha i to w nienajlepszym guście. Ale to oczywiście nasza opinia, bo jednak to miejsce ściąga tłumy turystów, którym odpowiada ten rodzaj wypoczynku, w takim właśnie miejscu. W sumie to całe szczęście, że ludzie są tak różni i w różny sposób lubią wypoczywać! :)
[…] / dowody osobiste – niby banał, ale warto zabezpieczyć dokumenty wcześniej, o czym mówi nasza historia sprzed roku, kiedy okazało się, że jedno z dzieci ma nieważny dowód, a nowy paszport jeszcze […]